Siekiera, motyka – 10

 


Husaria

Banderowcy schodzili się z całej okolicy. Majster nigdy nie widział tylu z nich naraz. Czuł się tak, jakby niechcący trafił na cudzą, zamkniętą imprezę i tylko czekał, aż gospodarze wreszcie go wyproszą. Spróbował nieco się oddalić, ale szczęście mu nie sprzyjało. Prawie wpadł na Pożohę, który niepostrzeżenie stanął za jego plecami.

- Husaria ne dojichała? - mruknął dowódca sarkastycznie.

- Słucham?

- Wasz widdił dosi ne znajszowsja? A, wse odno - machnął ręką, zanim mężczyzna zdążył wymyślić kolejną desperacką wymówkę. Sam nie wiedział, czemu stał się tak wyrozumiały. Od spotkania z Zawiszą nie potrafił jakoś odzyskać dawnej pewności siebie. Nawet czekająca ich walka wydawała mu się teraz samobójczą głupotą, ale nie znając innych metod rozwiązywania trudnych sytuacji, musiał zadowolić się taką.

Raz jeszcze zerknął w kierunku Zawiszy. Jeśli nie liczyć narodowości, był całkiem udanym synem - wysokim, przystojnym i obeznanym z bronią. Kiedy stał wśród banderowców, wcale tak mocno nie wyróżniał się z tłumu, choć pewnie obraziłby się, gdyby ktoś mu o tym powiedział. Możliwe też, że nawet jemu na tym etapie było już wszystko jedno.

Majstrowi w tym czasie udało się oddalić. Powinien docenić fakt, że tym razem pocisk przeleciał mu koło głowy, ale zamiast tego niespodziewanie dla siebie poczuł się urażony. W porównaniu z Łukaszem czy Zawiszą, jego patriotyzm był naprawdę mizerny. Lekceważenie ukraińskiego dowódcy ubodło jednak nawet tę niezobowiązującą polskość. Z jednego punktu widzenia rzucenie Ukraińców przeciwko Rosjanom było dla nich układem idealnym, ale brakowało w nim... tego czegoś. Co mogliby jednak zdziałać we czwórkę?

Nagle pomyślał o planie tak ryzykownym, że aż rozejrzał się paranoicznie na wypadek, gdyby ktoś bardziej odpowiedzialny mógł usłyszeć jego myśli. Raz sformułowana idea nie chciała już jednak zniknąć, a nawet z każdą chwilą wydawała się mu sensowniejsza i piękniejsza. Była już prawie genialna. Wreszcie zaczęła powoli zmieniać się w czyn.

Majster znalazł Burka i odciągnął go na bok.

- Mówiłeś ostatnio, że masz talent do kradnięcia rzeczy - zagaił. - Myślisz, że poradziłbyś sobie z... czymś większym?

- Co masz na myśli? - młodszy partyzant przekrzywił głowę.

- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł - enigmatycznie odparł mężczyzna. Resztę opowiedział przyjacielowi na ucho. - Co o tym sądzisz? - spytał na koniec.

Gdyby zaproponował to Łukaszowi, ten na pewno złapałby się za głowę. Jako że rozmawiał z Burkiem, otrzymał jednak ochocze potaknięcie. We dwóch niepostrzeżenie oddalili się od grupy.

Tymczasem Pożoha wskoczył na pień, zagrzewając sotnię do walki ostatnią, zwięzłą przemową. Nie miał talentu do zgrabnych kłamstw, zamiast obietnic zwycięstwa skupił się więc na powtarzaniu znajomych wszystkim kawałków o ukraińskości Ukrainy i wrogości wrogów. Wreszcie nadszedł moment, w którym nie było już odwrotu. Ruszyli w kierunku wsi.

- Budete zi mnoju pomahaty ranenym - oświadczyła Daria, spoglądając na Alinę i Ziutę niemal bez poprzedniej niechęci. Była jedną z nielicznych osób, którym perspektywa bitwy tak poprawiała nastrój.

- Ran... Rannym? - Alina skrzywiła się z obrzydzeniem. - Rany są paskudne. Zresztą boję się krwi.

- Jesteśmy tylko biedną ludnością cywilną - poparła ją Ziuta. - Nie możecie pchać nas na pole bitwy. No chyba, że byłaby okazja wyżyć się na tych dwóch pokrakach.

Daria uniosła oczy ku niebu.

***

- Więc jednak - major Baburin zatarł ręce. - A dawaliśmy im takie możliwości. Zawsze mówiłem, że tylko łagry mogą takich zresocjalizować. Ale to nawet lepiej. Niech wszyscy zobaczą, co dzieje się z tymi, którzy podnoszą rękę na władzę radziecką.

Lubował się przez moment tą frazą. Wreszcie potrząsnął głową, przenosząc nieco przytomniejszy wzrok ma podkomendnych.

- Przywódców bierzcie żywcem - polecił. - Koniecznie trzeba będzie ich przesłuchać.

Awramienko zatrząsł się jak osika. Jeśli dotychczas trafił tylko na szeregowych bandytów, to nie chciał sobie nawet wyobrażać zachowania ich hersztów. A o tym, co najgorsze, wciąż jeszcze nie miał odwagi zameldować Baburinowi.

***

Bitwa rozgorzała na dobre, choć z racji na rozmiary należało może raczej nazwać ją potyczką. Padało stosunkowo niewiele ofiar, jako że walczący po obu stronach mieli pod dostatkiem osłon. Czekały ich jednak niespodzianki.

- Dywitsja! Moskal z czotyrma nohamy! - wytrzeszczył się banderowiec, który pierwszy zobaczył nadciągające od strony wsi dziwadło.

- Ce Ochrim! - Daria odepchnęła jego broń, już wycelowaną w biegnącego.

- I Łukasz - dodała Alina, ale niepewnie. - Matko Boska, co się z nimi stało?

Rzeczywiście - to, co przemykało się pomiędzy domami, miało wprawdzie głowy obydwu chłopaków, ale za to widoczne poniżej nogi w samej rzeczy przywodziły na myśl jakiegoś czteronogiego pająka. Dziewczyna przypomniała sobie, jak kiedyś ktoś opowiadał jej o przerażających sowieckich eksperymentach. Dopiero gdy uciekający trochę się zbliżyli, z ulgą dostrzegła, że łączą ich ze sobą jedynie zwyczajne więzy.

Nawet sami Rosjanie w pierwszej chwili nie wiedzieli, jak postąpić z owym cudacznym tworem. Dopiero po chwili przekierowali ogień, orientując się, że mają przed sobą zbiegłych jeńców. Ale Ochrim i Łukasz mieli już wówczas przed sobą tylko ostatnią prostą, i to taką, na której końcu faktycznie czekała wolność. Finalnym wysiłkiem odbili się od ziemi, długim susem przelecieli między banderowcami i z jękiem wylądowali za rogiem budynku, gdzie kule nie mogły już ich dosięgnąć.

- Ale Przemyśl jednak powinien być nasz - oznajmił Łukasz, kiedy tylko złapał oddech.

- Łukasz! To ja, poznajesz mnie? - Alina pomachała mu dłonią przed twarzą.

- To ty - powtórzył, uśmiechając się trochę nieprzytomnie. - Wiesz, co to za diabelstwo, ta zasuwa w piwnicy? Chyba z godzinę się z nią męczyliśmy.

- Naprawdę coś im zrobili! Mówi całkiem od rzeczy - przestraszyła się raz jeszcze.

W tym czasie Daria rozcięła więzy pośpiesznie wyciągniętym nożem i otarła Ochrimowi rozbity przy skoku nos. Zdała sobie sprawę, jak bardzo raduje ją to, że wrócił żywy. Normalnie zaraz znalazła by mu broń i pogoniła do walki, ale teraz patrząc na niego praktycznie zapomniała, iż wokół nich w ogóle toczy się strzelanina.

***

Major zaczynał się niepokoić. Strzały na zewnątrz nie ustawały. Zabłąkana kula rozbiła jedno z okien.

- Ile można tak się bawić z kilkoma bandziorami? - warknął, kiedy do pomieszczenia wpadł zdyszany żołnierz, nie czekając nawet na jego raport.

- Mówili, że jest tam cała armia...  - Awramienko zbladł jeszcze bardziej.

- A my to co? - major odebrał to jak osobistą zniewagę. - Mamy nawet czołg! A oni co mają? Widły i zardzewiałe strzelby?

- Właśnie z czołgiem jest problem, towarzyszu majorze - wtrącił nieśmiało czerwonoarmista.

- Tylko bez wymówek! Z czołgiem? Dobre sobie! Jaki problem może być z czołgiem? Odfrunął? A może wieśniacy go ukradli?

Wymowne milczenie, będące odpowiedzią na te kpiny, szybko go jednak zgasiło.

- Co się stało z czołgiem? - powtórzył po chwili zupełnie innym głosem. Było widać, jak jego poza napuszonego pawia z każdą sekundą coraz bardziej ustępuje miejsca instynktowi zająca.

***

- Naboi skinczyłys'! - zameldował rojowy Wasyl, przekrzykując huk wystrzałów, które coraz częściej rozlegały się od strony obrońców, a tam, gdzie stali atakujący, coraz rzadziej.

- Znajete, szo robyty - rzucił krótko sotnik. Wychylając się zza budynku, oddał ostatnie dwa strzały z pistoletu. Następnie dobył starej, kawaleryjskiej szabli, dotychczas pełniącej w ziemiance głównie rolę dekoracji. Wasyl sięgnął po przygotowaną wcześniej siekierę. Reszta sotni stopniowo uzbrajała się w analogiczny sposób.

Pożoha zacisnął zęby. Sam rozumiał, że coś takiego miało prawdziwy sens wówczas, gdy chłopi walczyli z innymi, jeszcze gorzej uzbrojonymi chłopami. W starciu z regularnym wojskiem stanowiło raczej akt desperacji. Najbardziej bolało go to, że przez chwilę to oni mieli przewagę. Sowietów wcale nie było tak wielu. Gdyby tylko mieli te przeklęte naboje... Zwycięstwo było tak bliskie, ale tak samo niedostępne jak zawsze.

- Tank! - zawołał któryś z Ukraińców, zapowiadając tym okrzykiem nadciągający spomiędzy chat, ozdobiony czerwoną gwiazdą radziecki czołg.

Tylko tego jeszcze brakowało. Dowódca poczuł szarpiącą nim wściekłość. Mówiło się, że na początku wojny to Polacy mieli w zwyczaju rzucać się na pancerne wojska z końmi i szabelkami. On nie miał nawet konia. Kiedy tak przyglądał się nadciągającej zagładzie z zaciętym wyrazem twarzy, bardziej niż kiedykolwiek ukazującym rodzinne podobieństwo do Zawiszy, zdał sobie sprawę, że sytuacja wcale nie jest taka oczywista.

W każdym razie czołg zdecydowanie nie jechał tak, jak powinien. Kręcił się, szarpał, a nawet przystawał, jak gdyby prowadził go ktoś pijany lub też tylko pobieżnie zapoznany z fachem kierowcy. Część czerwonoarmistów próbowała zatrzymać zdziczałą maszynę, inni w pierwszej kolejności odskakiwali na bezpieczną odległość. Ich szeregi rozpadły się, tracąc wszelkie pozory dyscypliny.

- Wpered! - rozkazał sotnik, nie rozumiejąc niczego, ale widząc przed sobą szaloną, ostatnią może szansę.

Mając z jednej strony wariujący czołg, a z drugiej szarżujących nacjonalistów, radzieccy żołnierze ostatecznie podjęli decyzję. Po przetrwaniu wszystkich walk z hitlerowcami nikt z nich nie miał ochoty zakończyć życia w starciu z przypadkową gromadą partyzantów. Najpierw kilku, a potem już wszyscy zgodnie rzucili się do ucieczki. Czołg wystrzelił w zupełnie bezsensownym kierunku, sam grzmot wystarczył jednak, by dodatkowo zwiększyć panikę. Jeśli wcześniej wioskę ogarniał chaos, na obecny stan trudno było nawet znaleźć słowo.

Major Baburin także uciekał, dbając o to, żeby pomiędzy nim a wrogami zawsze znajdował się przynajmniej jeden krasnoarmiejec, stanowiący żywą osłonę w razie ostrzału. Tak na wszelki wypadek. Było to zdecydowanie najgorsze opuszczenie miejscowości, w jakim brał udział, ale nawet na to nie zwracał teraz uwagi.

Atakujący rzucili się w pościg za pechowym wojskiem, wymachując swym improwizowanym uzbrojeniem. Ziuta także uległa banderowskiej gorączce. Najwidoczniej zapomniała o tym, że należy do bezbronnej ludności i wygrzebawszy skądś wspomniane widły, z rozwianą spódnicą biegła za uciekającymi radiotelegrafistkami. Tylko Ochrim, Łukasz i ich partnerki zostali z tyłu. Nawet czołg próbował brać udział w pogoni, ale ktokolwiek nim kierował, do reszty stracił teraz panowanie nad pojazdem. Gąsiennice zmiażdżyły drewniany płotek, a następnie uderzyły w ścianę domu i znieruchomiały.

Wracający z pościgu partyzanci zgromadzili się wokół niego z takim nieufnym zaciekawieniem, jak gdyby mieli przed sobą co najmniej marsjański statek. Klapa powoli się uniosła. Wszyscy wstrzymali oddech. Zamiast kosmity czy innego ognistego promienia w otworze ukazała się zupełnie swojska, ale za to bardzo zadowolona z siebie twarz Burka. Po chwili, wypchnięta od dołu, zmieniła się w całego Burka i wystającą głowę Majstra.

- Co powiecie na taką husarię? - spytała głowa niewinnie.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ:

 

Komentarze

Popularne posty