Siekiera, motyka – 11

 


Złota wolność

- Wsio tiepier protiw nas... - zanucił odruchowo sotnik Pożoha, zanim zorientował się, że tym razem ta piosenka zupełnie nie pasuje do sytuacji.

Pozostali też popatrzyli na siebie niepewnie. Zawsze marzyli o zwycięstwie nad Armią Czerwoną, nawet tak lokalnym jak to, ale szczerze mówiąc wcale się go nie spodziewali.

- Wygraliśmy? - powoli upewnił się Łukasz. Dla niego, dobrze obeznanego z polską historią, rozwój wypadków stanowił równie wielkie zaskoczenie.

- Hura! Udało się! Udało się! - Alina rzuciła mu się na szyję. - Niech żyje niepodległość!

Wcześniej nogi drżały jej na myśl o tym starciu, ale po fakcie doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy była to jedna z bardziej satysfakcjonujących części partyzanckiego życia. Powrót Łukasza także nie pozostał bez wpływu na jej nastrój. Odchodzący stres w połączeniu z poczuciem sukcesu i ich powtórnym spotkaniem sprawiały, że aż miała ochotę tańczyć.

Stojący na środku wsi Pożoha potrzebował więcej czasu, aby w pełni przetrawić wszystko, co zaszło. Może wydarzenia ostatnich dni wcale nie były takim szaleństwem, jakim się wydawały? Sam z trudem w to wierzył, w każdej chwili spodziewając się jeszcze jakiegoś niemiłego zaskoczenia. Ale choć czas mijał, nadal wszystko wskazywało na to, że przeciwnicy po prostu uciekli i nie mieli najmniejszej ochoty wracać. Nie wiedział, co powiedzieć, ale potrzeba wyrażenia tego niezwykłego uczucia aż go rozpierała.

- Ahaha! - zawołał więc nieco maniakalnie, unosząc w górę pięść.

Jego radość została jednak przerwana. Kątem oka dojrzał leżącego na ziemi Zawiszę. Zapominając o resztkach samokontroli, rzucił się w jego kierunku, oczekując najgorszego i planując już w głowie kolejne lata zemsty, tym razem na Rosjanach.

- Czy... - zawiesił głos, spoglądając na pochylonego nad chłopakiem banderowca.

- Lehko poranen, druże sotnik - uspokoił go tamten. Wykrzywił się w uśmiechu, dającym do zrozumienia, że nawet jeśli w duchu drwi z sytuacji, to ma też dla ojcowskich instynktów dowódcy przynajmniej trochę zrozumienia.

Pożoha nie mógł w spokoju ocenić stanu syna. Przeszkodzili mu inni z jego ludzi, którzy właśnie wrócili z pobieżnego przeszukiwania radzieckiej kwatery głównej. Pomiędzy nimi szedł słabo wyrywający się Awramienko.

- En-Ka-We-De. Schowawsja w szafi, hadzina - wyjaśnił skwapliwie jeden z partyzantów, jakby spodziewał się za to jakiejś szczególnej nagrody.

- W szafi? - Pożoha tylko uniósł brwi.

- Nie ubiwajtie mienia - błagał schwytany. - Ja nie chotieł! Ja tolko ispolniał prikazy! Proszu, gospoda partizany. My wiedź poczti odin narod!

Gdyby go nie trzymano, byłby gotów upaść przed sotnikiem na kolana. Pożoha prychnął ze źle wróżącym rozbawieniem. Branie na litość nie było w jego przypadku dobrą strategią, nie wspominając już o odwoływaniu się do "jednego narodu". Popatrzył na jeńca, jakby miał przed sobą jakieś oślizgłe i dogłębnie odrażające stworzenie.

Uniósł szablę. Widząc to, Awramienko zaczął wić się jeszcze bardziej. Dowódca poczuł wbite w siebie spojrzenia zebranych. Alina aż się zachłysnęła. Majster zmarszczył czoło. Zawisza był chwilowo nieprzytomny, ale i tak mężczyźnie wydawało się, że syn obserwuje go z dezaprobatą. Nawet jego właśni żołnierze nie wyglądali w tej chwili na specjalnie żądnych krwi. Poza tym z domów zaczęli lękliwie wychylać się mieszkańcy, ostrożnie sprawdzając, czy na zewnątrz jest już bezpiecznie. Dotychczas mało przejmował się złą sławą, a momentami nawet traktował budzony strach jako swoją zaletę. Mimo wszystko, tym razem jakoś nie wypadało.

- Ja ż ne zwir - stwierdził w końcu i schował klingę. Nigdy by nie przypuszczał, że po takim geście może poczuć się lepiej. A jednak tak właśnie się stało.

Tymczasem Zawisza otworzył oczy. Pierwszym, co zobaczył nad sobą, była twarz opatrującej mu głowę Darii. Nie był to najgorszy z możliwych widoków, ale coś w jej rumieńcach i błyszczących oczach wydało mu się bardzo alarmujące. Rozejrzał się, zauważając jeszcze Ochrima oraz paru innych Ukraińców. I krew. Zamrugał, w jednej chwili przechodząc z nieświadomości do pełnego, choć nie do końca jeszcze racjonalnego rozbudzenia.

W tym dziwnym stanie mógł dojść tylko do jednego wniosku. Banderowcy musieli w końcu zmasakrować jego przyjaciół, z jakiegoś powodu zachowując przy życiu tylko jego. Z jakiegoś powodu...

- Zostawcie mnie, wy potwory! - krzyknął. - I tak do was nie dołaczę!

- Jak choczesz - wzruszyła ramionami Daria, rzucając obok niego opatrunek i wstając.

W polu widzenia pojawił się za to sotnik. To było do przewidzenia. Zawisza zwarł się w sobie, gotowy do odparcia kolejnej fali kuszenia przez zło. Zaraz jednak stracił tę pewność siebie, zauważając, kto mu towarzyszy.

- Eee... Wy żyjecie? - niemal podskoczył, spoglądając na znajome, polskie twarze.

- Sam się dziwię - przyznał Majster, ocierając rękawem spoconą głowę. - Ale na to wygląda...

Wciąż nie mógł uwierzyć, że naprawdę zrobił to, co zrobił. Był jednocześnie oczarowany swoją odwagą i przerażony lekkomyślnością. Czy właśnie na tym polegało uczucie bycia bohaterem?

- To raczej my powinniśmy pytać ciebie - zauważył Łukasz.

- Ja? Czemu miałbym... A, to - Zawisza dotknął ręką bolącej głowy. Dopiero teraz przypomniał sobie o bitwie. - Prawie nic nie czuję - skłamał po męsku.

Zastanowił się, o co powinien zapytać, ale ze wszystkich dręczących go opcji, wybrał w końcu wybrał tę najogólniejszą.

- Co teraz będzie? - rzucił w powietrze.

Odpowiedziało mu niezręczne milczenie. Wszyscy popatrzyli po sobie nawzajem, czekając na pierwszą osobę, która wymyśli coś mądrego.

- Trzeba uczcić zwycięstwo - stwierdziła wreszcie Ziuta, poprawiając rozczochrane przy pościgu włosy. - Pora okazać wdzięczność naszym wyzwolicielom - przysunęła się do sotnika z niebezpiecznym uśmiechem.

***

- Więc mówicie, że wpadliście w hitlerowską zasadzkę? - powtórzył powoli radziecki generał, przesadzając się po pokoju i roztaczając atmosferę przesłuchania dużo bardziej, niż kiedykolwiek udałoby się to Awramience. Pod jego wzrokiem major Baburin wił się jak piskorz.

- Tak jest, towarzyszu generale - potwierdził. - Potwornie przebiegłą. Ale daliśmy sobie z nimi radę.

- Tracąc czołg, oficera NKWD i znaczącą liczbę żołnierzy - dokończył jego zwierzchnik. - Można by odnieść wrażenie, że macie za sobą raczej paniczną ucieczkę.

- Zaatakowali znikąd - bezradnie rozłożył ręce dowódca.

- Ach, tak... Chcecie powiedzieć, że przeszli do walki partyzanckiej? Trzeba będzie tam wrócić i upewnić się, czy sytuacja na pewno jest już opanowana.

- Nie! - wykrzyknął major ze zgrozą w oczach, ale pospiesznie się poprawił. - To znaczy, przecież nie możemy się cofać. Towarzysz Stalin powiedział wyraźnie: "Ani kroku w tył".

- Nie mieszajcie w to towarzysza Stalina! Tak ideowy komunista jak wy sam na pewno rozumie, jak ważnym zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom wsi.

- Nie ma żadnej wsi!

- Jak to nie ma? - generał przyjrzał mu się uważnie. - Dobrze się czujecie? Chcę wiedzieć, co tak naprawdę się tam wydarzyło - zażądał.

- To tragiczna historia. Naprawdę tragiczna - major wypuścił z siebie powolne, bolesne westchnienie, podczas gdy jego mózg pracował na szaleńczych obrotach. - Polacy zabili Żydów. Ukraińcy zabili Polaków. Potem pomordowali się nawzajem. A zaraz zanim przybyliśmy, faszyści spalili wszystko do gołej ziemi.

- Rzeczywiście niewesołe wydarzenie - powoli pokiwał głową tamten. Na razie trudno było stwierdzić, czy faktycznie uwierzył w tę opowieść, czy też nie. - Właśnie chciałem zapytać, czy nie było tam żadnych band. Wiecie, że nie możemy tolerować tego, aby zagrażały nam jakieś lokalne szajki, prawda?

Baburin wstrzymał oddech, ogarnięty strachem, że zaraz wszystko wyjdzie na jaw. Nigdy już nie oczyściłby z tego swojej reputacji. Na szczęście myśli generała popłynęły na razie w innym kierunku.

- Ale to... Jak mówiliście? Polacy Żydów, Ukraińcy Polaków? Idealne. Właśnie czegoś takiego nam brakowało. Gdyby tylko to rozgłosić... Najważniejsze, żeby cały czas walczyli między sobą. Wtedy już nigdy nam nie zagrożą.

I zaśmiał się jak prawdziwy czarny charakter.

***

Partyzancka radość rozprzestrzeniła się po wsi, wprowadzając niemal świąteczną atmosferę. Konflikty narodowe poszły chwilowo w zapomnienie, przynajmniej do czasu, kiedy trzeba będzie rozstrzygnąć dość istotną kwestię tego, kto właściwie przejmie teraz władzę. Na razie odłożono to jednak na później. Korzystając z ciepłej pogody, ustawiono na zewnątrz stoły. Samogon Ziuty lał się obficie.

Sotnik Pożoha był już nieźle wstawiony, pijany zarówno alkoholem, jak i pierwszym od niepamiętnych czasów triumfem. Jego twarz zatwardziałego zakapiora stała się teraz rumiana i jowialna. Trzymał Awramienko za ramię, przysuwając się do niego jak do najlepszego przyjaciela i z zapałem klarując coś o patriotyzmie. Im więcej pił, tym mądrzejsze wydawały się mu własne słowa. Siedząca z drugiej strony Ziuta ochoczo mu nalewała.

Początkowo Awramienko przebywał w tym towarzystwie z duszą na ramieniu, mając nadzieję na jak najszybsze oddalenie się. Kiedy alkohol zaczął szumieć mu w głowie, uznał jednak, że wcale nie jest mu tutaj tak źle. Po wszystkim, co przeszedł, był to nareszcie upragniony moment spokoju, kiedy nie oczekiwano od niego niczego poza przytakiwaniem. To umiał doskonale.

- Kochaju was wsich! - zawołał nagle sotnik. Dla podkreślenia tego doniosłego ogłoszenia wstał i wystrzelił z pistoletu w niebo, marnując jeden z odzyskanych wreszcie nabojów.

Zawisza nie podzielał powszechnej wesołości. Chwiejnym krokiem szedł przez wieś, zaciskając zęby od bólu obandażowanej głowy. W tych warunkach nie potrafił pozwolić sobie na odpoczynek. Z każdym mijanym ukraińskim uśmiechnem, tryzubem na czapce i naiwnie ufną twarzą mieszkańca wioski krzywił się coraz bardziej. Pijackie śmiechy dudniły mu w skroniach diabelskim rechotem. Dostrzegł już nawet jedną flagę.

Wreszcie zatrzymał się przy stole, gdzie Majster, Burek i rojowy Wasyl oglądali zrabowane z biura NKWD "cacko". Spośród wszystkich pozostawionych przez czerwonoarmistów łupów, ten był zdecydowanie najbardziej zagadkowy.

- Może to jakieś urządzenie do obierania ziemniaków - zastanowił się Majster. - Tylko wkładasz, a ono obiera za ciebie. To by było coś!

- A ja ci mówię, że to do mordowania ludzi - upierał się drugi z Polaków, wpatrując się w obiekt z niezdrową fascynacją. - Przecież było u enkawudzistów! Dobrze mówię, nie? - szturchnął rojowego.

- Niby jak? Ani cym striliaty, ani rubaty - zawyrokował nacjonalista z miną znawcy.

- No i już wiadomo! To radzieckie urządzenie do strzelania i rąbania - podsumował Burek i cała trójka wybuchnęła śmiechem. On sam śmiał się z własnego dowcipu najdłużej. Dopiero gdy wreszcie złapał oddech i przetarł oczy, zauważył obecność Zawiszy.

- Żałuj, że nie widziałeś tych ruskich, jak przed nami uciekali. Ale daliśmy im popalić! Do tego zabraliśmy ich czołg - wyszczerzył się na powitanie.

Ale na twarzy Zawiszy nie było ani śladu uśmiechu.

- Wszystko w porządku? - zapytał Majster.

- Nic nie jest w porządku - wycedził przez zęby tamten, a potem odwrócił się i ostentacyjnie odszedł.

- Co go ugryzło? - zdziwił się mężczyzna.

- On tak zawsze - machnął ręką Burek.

Zawisza starał się za wszelką cenę uniknąć wzroku sotnika, szukając wśród wesołego towarzystwa Łukasza. Liczył na to, że chociaż on zdołał zachować rozsądek. Ale Pożoha wypatrzył go i tak. Wstał, przewracając niechcący krzesło, po czym poczłapał w jego kierunku. Idąc zataczał się, a oprócz tego rozpościerał serdecznie ręce i promieniał szerokim uśmiechem.

- Synku! - zabełkotał - Idy do mene! Stilky lit... Teper wse bude...

Stracił równowagę i niechybnie przewróciłby się na trawę, gdyby nie podążająca za nim krok w krok Ziuta.

- Heleno? Czy to ty? - popatrzył na nią mętnym wzrokiem. Na szczęście tym razem był to tylko pijacki zwid.

- Dla ciebie mogę być kim zechcesz - odparła namiętnie, czując, że wreszcie pojawiła się szansa nadrobienia tamtego niepowodzenia z krasnoarmiejcami.

Zawisza przez chwilę przyglądał się owej scenie z głębokim obrzydzeniem. Wreszcie ruszył dalej, potrząsając ranną głową, jak gdyby próbował przepędzić z pamięci ten obraz.

Łukasz i Alina stali przed uwolnionym od radzieckiego dowództwa majątkiem. Oni również flirtowali, ale przynajmniej wyglądali na trzeźwych. Zawisza bezceremonialnie pociągnął chłopaka za rękaw, nie zawracając sobie głowy bardziej subtelnymi sposobami na zwrócenie jego uwagi. Alina aż odskoczyła.

- Widzisz, do czego doszło? - zapytał grobowym głosem.

- Uspokój się - Łukasz spróbował się uwolnić. Bliskość płonących chorobliwym ogniem oczu przyjaciela nie była dla niego komfortowa. - O czym ty mówisz? Coś się stało?

- Ty też niczego nie widzisz. Dalej wydaje ci się, że wygraliśmy. Ale to oni wygrali - jego głos załamał się, przechodząc w jeszcze bardziej niepokojący, konspiracyjny szept. - A my im w tym pomogliśmy. Pomogliśmy im zdobyć tę wioskę. Jeszcze daliśmy im czołg na tacy, a wy cieszycie się jak głupi!

- Przesadzasz. Sam miałem wątpliwości co do tego układu, ale przecież w końcu wszystko wyszło dobrze.

Łukasz zdołał wreszcie odepchnąć Zawiszę i pospiesznie wycofał się na bezpieczną odległość.

- Czemu uważasz, że to koniec? - Nie znajdując zrozumienia dla swego czarnowidztwa, tamten stawał się coraz bardziej zły. - Gdybyś tylko był w stanie przez chwilę pomyśleć trzeźwo, wiedziałbyś, co będzie dalej. Oni jeszcze... - zachwiał się, walcząc z nagłymi zawrotami głowy. - Jeszcze zrobią tu takie... Że pożałujesz, wszyscy pożałujemy, jak Boga kocham!

- Jak to? Myślałam, że wszystko jest już dobrze - Alina spojrzała na nich niespokojnie. Przed chwilą czuła się niezwykle szczęśliwa, ale teraz i na nią padł roztaczany przez Zawiszę cień.

- Nie przejmuj się nim. Oberwał w głowę - wyjaśnił Łukasz przyciszonym głosem, po czym znów zwrócił się do rannego kolegi. - Lepiej odpocznij. Pogadamy, jak dojdziesz do siebie.

- Tylko nie mówcie potem, że nikt was nie ostrzegał! - zawołał za nimi. Później mówił coś jeszcze, nie zważając na to, że oboje dyskretnie schowali się do budynku. Kiedyś najczęściej milczał w towarzystwie, a teraz doszło do tego, że zaczął przemawiać nawet bez słuchaczy.

- Trochę nieładnie tak go zostawiać. Może powinniśmy jakoś mu pomóc? - spytała Alina, ale bez przekonania.

 - A może później? - zaproponował chłopak, przysuwając się do niej z nietrudnym do odgadnięcia zamiarem. Pocałowali się długo i namiętnie, odsuwając wszystkie odpowiedzialne myśli na późniejszy termin.

- Tak się o ciebie martwiłam, kiedy trafiłeś do niewoli - szepnęła dziewczyna, kiedy złapała oddech.

Normalnie przypomnienie o tak wstydliwym incydencie popsuło by mu humor, ale teraz potrzeba by do tego co najmniej bombardowania.

- Nie z takich tarapatów się wychodziło - uśmiechnął się zadziornie w odpowiedzi. Choć kluczowe momenty walki spędził w niezbyt bohaterskim stanie, zdążył już przepisać w swojej głowie historię tak, że cały sukces należał właściwie do niego, a Majster, Burek i Ukraińcy byli jedynie epizodyczni. Alina uczyniła to równie ochoczo. Jeśli istniał ktoś atrakcyjniejszy od partyzanta, z pewnością był nim zwycięski, okryty chwałą partyzant.

Pod nieobecność matki i po kilku dniach goszczenia wrogich żołnierzy dom nadal jeszcze wiał jakąś obcością. Było w tym nawet coś podniecającego, jak gdyby zakradli się tu z lasu tylko na chwilę. Nawet ogólny bałagan nie psuł atmosfery. Zdawało się, że po wszystkim, co przeżyli, Łukasz i Alina nie mogą wręcz się sobą nasycić.

Zasypując się pocałunkami, które już im nie wystarczały i prawie nie zauważając mijanego otoczenia ruszyli przez mieszkanie w kierunku sypialni. Momentami nawet wpadali na meble, ale byli zbyt skupieni na sobie, aby zwracać na to uwagę. Zatrzymali się dopiero w drzwiach. A raczej należałoby powiedzieć, że stanęli jak wryci. Zdyszana Alina pisnęła, zasłaniając dłonią rozpięty dekolt. Łukasz ukrył twarz w dłoniach.

- Tylko nie to - jęknął. A jednak bywały rzeczy gorsze od bombardowania.

Po zwycięstwie partyzanci buszowali przez jakiś czas po tymczasowych biurach, ale w końcu opuścili je, pochłonięci ciekawszymi zajęciami, takimi jak pijaństwo, przechwałki i radosne nieróbstwo. Jak się jednak okazało, nie wszyscy. Sypialnia była już zajęta. Podobnie jak samo łóżko. Baraszkujący w pościeli Ochrim i Daria unieśli głowy. Minęło wiele czasu, od kiedy mieli dostęp do takich luksusów i nie mogli odmówić sobie takiej okazji. Alina miała nawet wrażenie, że dostrzega na twarzy Ukrainki złośliwy uśmieszek.

- Jak oni mogą to robić w moim łóżku? - zawołała, aż trzęsąc się z oburzenia. - Kto ich tu wpuścił? Tego już za wiele! Łukasz, zrób z tym coś! Łukasz!

SPIS TREŚCI

 

Komentarze

Popularne posty