Siekiera, motyka – 5

 


Bestie ze wschodu

Nadszedł ten dzień.

Śmiechy i rozmowy ucichły. Wiejskie prace zostały przerwane. Pośpiesznie zaganiano dzieci do domów, choć niektóre upierały się, że także chcą popatrzeć. Nawet słońce skryło swą twarz za chmurami, a siedzące na drzewie ptaki odfrunęły na bezpieczną odległość na wypadek, gdyby czerwonoarmiści okazali się naprawdę zdesperowani.

W zapadłej ciszy mechaniczny warkot jadącego główną uliczką wsi czołgu brzmiał jak huk apokaliptycznej machiny zagłady. Równy krok podążających za nim żołnierzy wybijał rytm niczym bęben. Nie byli może szczególnie liczni, ale że osady również nie dało się nazwać metropolią, i tak sprawiali wrażenie potężnej armii.

Radziecki dowódca był bardzo zadowolony z tego wkroczenia. Nie każde zajęcie miejscowości wychodziło tak samo dobrze. Zmęczeni żołnierze robili to często z bezmyślnością wieczornego tramwaju, sprawiając wrażenie, jakby nawet nie rejestrowali, czy tym razem idą w kierunku Berlina, czy Moskwy. Dziś spisali się jednak doskonale.

Powitanie natomiast pozostawiało wiele do życzenia. Wyzwalana ludność z jakiegoś powodu nie okazywała entuzjazmu. Niektórzy tubylcy zaszyli się w głębi domów, najwyraźniej licząc na to, że niewidzący ich czerwonoarmiści wzruszą ramionami i bez zatrzymania pojadą dalej. Ci bardziej ciekawscy przylgnęli do okien, a tylko co ufniejsi obserwowali przybyszy z ganków czy ogrodów. Nikt nie narzucał się z gościnnością. Powszechny zwyczaj witania każdej przyjeżdżającej armii kwiatami, chlebem i solą musiał być w tej dziurze kompletnie nieznany.

No nic, w razie czego zawsze istniała opcja powtórzenia tego momentu, tym razem z odpowiednimi instrukcjami i fotografem. Nie było to oczywiście to samo, ale propagandowo sprawdzało się całkiem nieźle.

***

Ziuta z niecierpliwością wpatrywała się w zaparowane już od jej oddechu szyby. Miała na sobie jedną z ładniejszych sukienek w swojej garderobie. Nie najładniejszą jednak - z niezdrową ekscytacją spodziewała się, że barbarzyński krasnoarmiejec szybko ją na niej rozerwie.

Podniecenie ciągnęło ją do wyjścia gościom na spotkanie, ale wstydliwe ukrycie i oczekiwanie też miało w sobie jakiś nieodparty urok. Może dlatego, że w życiu bardzo rzadko jej się przytrafiało.

Sowieci zamierzali zapewne rozlokować swoich żołnierzy po okolicznych domach, a to dawało idealną okazję do chwili intymności. Ich największym zainteresowaniem cieszył się oczywiście ziemiański dworek, przezornie opuszczony przez Alinę i jej matkę, ale chyba mogła liczyć na jednego czy dwóch...

Kiedy już zupełnie straciła cierpliwość i zaczynała rozważać przejście do ofensywy, drzwi skrzypnęły obiecująco. Naturalnie nie były zamknięte. To mijałoby się z celem. Ziuta po raz ostatni zerknęła w lustro i ruszyła na spotkanie z seksownym nieznajomym.

- Eee... - Jej zaskoczenie i rozczarowanie było tak wielkie, że tylko tyle zdołała wykrztusić.

- Możiemy sje tu zatrzimat? - spytała z ciężkim akcentem chuda kobieta o podkrążonych oczach i zielonym uniformie ze spódnicą.

Górująca nad nią towarzyszka o posturze szafy obrzuciła Ziutę wzrokiem mówiącym, że uprzejme brzmienia pytania wynika jedynie z ograniczonego zasobu słów i tak naprawdę nie posiada tu zbyt wielu opcji.

- Co z was za jedne!? - wystrojona pani domu była zbyt wzburzona, by przejmować się tym niemym ostrzeżeniem. - Czekam na żołnierzy!

- Radiotelegrafistki Armii Czerwonej - wyjaśniła chudsza.

Większa nie powiedziała nic, tylko ruszyła do przodu, samym swoim gabarytem zmuszając Ziutę do ustąpienia jej z drogi.

***

Wygląd samego radzieckiego dowódcy także nie dorastał do oczekiwań żyjących strachem i sensacjami wieśniaków. Z kolei szukający dogodnego momentu do zmiany strony Majster od razu poczuł do niego sympatię. Był to niski, tłusty człowieczek z najbardziej okrągłą twarzą, jaką partyzant miał okazję oglądać. Mundur ze złotymi, niemal carskimi pagonami i upstrzoną orderami piersią sprawiał wrażenie, jakby grubasek ubrał go tylko dla żartu. Aż nie chciało się wierzyć, że osobnik o takiej aparycji mógł zrobić karierę jako ktoś inny niż komik. Zdecydowanie wyglądał na zwolennika raju nierobów.

- Ja major Baburin. Wielikaja sowiecka armia progoniła gitlerowskich gadów z waszego sieła. Wy teraz wolni! - zawołał triumfalnie w swojej własnej językowej mieszance. Kontynuował długą komunistyczną tradycję wygłaszania odezw do mieszkańców zdobytych terenów. W końcu zawsze warto było im przypomnieć, że właśnie zostali wyzwoleni. - My wasz bratski narod. Nie musicie martwić się ni o cziom. Teraz budziet tu pokój, równość i dobrobyt!

Majster uśmiechnął się. Na to właśnie liczył. Zaczął iść w kierunku dowódcy. Może że jako pierwszy sojusznik nowej władzy miał szansę na nieco równiejszą część równości? Ktoś mógłby zarzucić mu egoizm, ale nigdy nie rozumiał, czemu traktowano to jak taką obelgę. Po prostu chciał, żeby żyło mu się lepiej. Czy miałby dążyć do tego, żeby było mu gorzej?

- Już niedługo Krasnaja Armija zniszczy Gitlera - kontynuował Baburin. - Budziet nowy, lepszy kraj. Każde dziecko pójdzie w szkołu i nauczitsja, że maksizm-leninizm eto przyszłość! Wyplenimy zabobony i reakcjonnyje postawy. Dla każdego budziet praca. Żadnych panów i obiboków! A, i konieczno reforma rola. Reforma rolna czyli, czyli... czyli równość i dobrobyt w rolnictwie! - Po raz pierwszy się zawahał. Bardzo często powtarzano hasło reformy rolnej, ale nie przypominał sobie, żeby ktoś choć raz opisał dokładnie, na czym polegała. Poza tym, że oczywiście chodziło o jakąś zmianę w rolnictwie, że wiązała się ona z socjalizmem i z jakiegoś powodu powinna ucieszyć mieszkańców wsi. Pominął w myślach ostatni punkt, który był przecież jednoznaczny ze środkowym i spróbował przypomnieć sobie, jak działało socjalistyczne rolnictwo w jego ojczyźnie. - Wszystko budziet dla was, bo budziet dla kołchozów, a kołchozy eto narod. A narod eto wy, towarzysze!

Partyzant zatrzymał się w pół kroku. Coś tu nie grało. Czy tamten powiedział właśnie, że każdy będzie musiał pracować? Tak zupełnie każdy? Reszta jego słów także brzmiała mu jakoś podejrzanie.

- Ja słyszał, że w okolicy rozhulały się wsiakije bandy - mówił dalej major, nie przestając przy tym wyglądać przyjaźnie i misiowato. - Razbieriomsja z nimi. Nikto nam nie ucieknie. Budziecie gospodarzami w swoim kraju! - Zdał sobie sprawę, że trochę się zagalopował, biorąc pod uwagę, iż nawet nie miał pewności, czy ten obszar będzie należeć do Polski, czy do ZSRR. Z dobrego hasła nigdy nie należało się jednak wycofywać. - A teraz tu nie Polsza i nie Ukraina. Teraz tu socjalizm! Dlatego gospodarzami budut socjalisty. Niet miejsca dla partizanszcziny i nacjonalizmów. Kto nie chocziet żyć pokojowo, temu pokażemy walku. A kto przejdzie na naszu, prawilnu stronu, ten możet odkupić swoje winy tylko służbą Sowieckomu Sojuzu. Nu, i uczciwą pracą, konieczno.

Nie mogąc nic poradzić na swój fizyczny wygląd, Baburin starał się przynajmniej zadbać o to, jak wygląda w sensie niedosłownym. We własnych oczach był surowy, ale sprawiedliwy i taką opinię pragnął posiadać wśród ludności. Jeszcze bardziej zależało mu na uznaniu ze strony sztabu, a rozprawienie się z paroma zdezorganizowanymi bandami wydawało się łatwym sposobem na jego zdobycie. Może nawet dostałby za to kolejny order. Zawsze łudził się nadzieją, że kiedy przybędzie mu jeszcze jeden, wreszcie przestanie wyglądać niepoważnie.

Słyszał wprawdzie, że istnieją tu też sympatyzujący z socjalizmem partyzanci, ale nie zamierzał pozwolić temu zepsuć jego planów. Bandyta był bandytą, a konkretnie był nim każdy, kto korzystał z broni, nie należąc do Armii Czerwonej.

Deklarowane przez nich poglądy nie miały zresztą większego znaczenia. Polacy byli w jego przekonaniu jak dzieci, a Ukraińcy jak wredne, rozwydrzone bachory. Zaufanie im w budowaniu socjalizmu bez rosyjskiego przewodnictwa stanowiłoby wyjątkową głupotę. Czego by nie głosili, prędzej czy później chcieliby niepodległości. Polacy i Ukraińcy naprawdę myśleli tylko o jednym.

Majster przysłuchiwał się jego przemowie z oczami szeroko otwartymi ze zgrozy. Wyobraził sobie świat, w którym każdy musi pracować, słuchać rządzących i nie może nawet uciec do lasu. Prawda, przeżył tak wiele lat. Były to jednak lata szare, smutne i bolesne, do których za żadne skarby nie zamierzał wracać. Jeśli na tym polegał socjalizm, rozumiał już, czemu Łukasz uważał go za los gorszy od śmierci.

Musiał ostrzec pozostałych, zanim będzie za późno. Na pewno było jeszcze coś, co mogli zrobić, żeby odsunąć od siebie tę okropną perspektywę.

- Jeśli znajdu kogo-nibudź, kto pomagajet bandytom albo chowa u siebie broń, to sowieckaja sprawiedliwość go nie ominie. Od teraz budziet tu porządek. Dla wspólnego dobra ja nadziejusja na współpracu. Kto zobaczy wraga naroda, niech natychmiast o tym doniesie. Gławnoje eto współpraca! - zakończył przemówienie major Baburin.

***

Porucznik Awramienko z budzącego strach NKWD rozkładał w tym czasie swoje prowizoryczne biuro w jednym z pokojów majątku. Chwilowo głównie on sam wyglądał na przestraszonego.

Całą swoją dotychczasową karierę w służbach zdołał przetrwać jako popychadło, przytakujące i serwujące kawę wyżej postawionym oficerom. Nie była to zła praca. W tym szalonym świecie okazała się nawet wyjątkowo stabilna. Przynajmniej mógł liczyć na to, że w razie czego postawi go po tej lepszej, a przynajmniej bezpieczniejszej stronie czystek.

Teraz wszystko stanęło na głowie. Choć był jedynie porucznikiem, wojenny chaos organizacyjny zrobił z niego głównego i jedynego funkcjonariusza NKWD, odpowiedzialnego za utrzymanie porządku na tym nieprzyjemnie dużym obszarze. Na pożegnanie dawny przełożony postanowił dodać mu otuchy opowieściami o niezwykłym okrucieństwie działających tu band. Awramienko podejrzewał, że oprócz chaosu stało za tym przydziałem sporo ludzkiej złośliwości.

Nagła odpowiedzialność przytłaczała go. Drżącymi rękami wykładał na stół kolejne biurowe przedmioty, które w obliczu walk z bandytami wydały mu się nagle kompletnie bezużyteczne. Wątpił zresztą, żeby jakiekolwiek wyposażenie mogło mu teraz pomóc. Chyba tylko czarodziejska różdżka, pozwalająca na natychmiastowe przeniesienie na drugi koniec świata oraz, dla pewności, całkowitą zmianę wyglądu.

Jego wzrok padł na stojącą w rogu biurka rzecz. Albo może leżącą, bo wcale nie miał co do tego pewności. Niestety nie była to różdżka, ale tylko tyle potrafił stwierdzić. Przekrzywił głowę. Potem przekrzywił ją w drugą stronę. Następnie wygiął się, próbując obejrzeć przedmiot do góry nogami. Z żadnej strony nie wyglądał jak coś, co powinno stać w mieszkaniu normalnych ludzi. Ale w sumie niezbyt znał się na domach Polaków. Ostrożnie dotknął dziwną rzecz palcem i zaraz go cofnął, jakby oczekiwał, że to coś spróbuje mu go odgryźć.

- Wielkie zwycięstwo coraz bliżej! - huknął za jego plecami major, który właśnie wszedł do pokoju. Posiadał dość irytujący zwyczaj witania się takimi okrzykami, które w jego mniemaniu miały chyba podnosić morale. Awramienko aż podskoczył.

- Niewątpliwie. Macie pomysł, co to może być, towarzyszu majorze?

- To cacko przysłali nam z Moskwy - uśmiechnął się z dumą Baburin. - To najnowocześniejsze narzędzie tortur. Tylko popieścisz tym takiego bandytę, a zaraz przyzna ci się nawet do tego, że sam jest Stepanem Banderą. Pomyślałem, że może ci się przydać.

- Nie sądzę, żeby to wiele dało - zauważył Awramienko. - NKWD złapało już z dziesięciu Banderów, a dwóch kolejnych jest w niemieckich obozach. Ale jakiś dalej dowodzi banderowską partyzantką.

- Już niedługo, już niedługo... Już my tu tego dopilnujemy.

- Nie wiem, czy to leży w naszych możliwościach. To znaczy... Z NKWD jestem tu, tak jakby, tylko ja.

- Nu, tylko bez defetyzmu! - zwykle to ludzie ze służb pilnowali takich spraw, ale Baburin był w stanie wyczuć, kiedy może pozwolić sobie na odwrócenie ról. - Znajdźcie sobie jakichś współpracowników, donosicieli czy kogo tam. Przecież dla was, enkawudzistów, to drobiazg. Oj tak, rozgnieciemy tych wrogów ludu jak wszy! - Major zgodził się sam ze sobą, po czym wyszedł, pogwizdując wesołą żołnierską piosenkę.

Porucznik Awramienko został sam. Ostrożnie chwycił przyrząd, przymierzając go do własnej dłoni. Następnie uniósł go ku twarzy. Wreszcie opuścił w dół, spoglądając na swoje krocze, ale zaraz z przestrachem cofnął ręce i pośpiesznie postawił przedmiot z powrotem na biurko. Postanowił, że dopóki coś nie oświeci go w kwestii jego konkretnego zastosowania, ograniczy się do straszenia ewentualnych przesłuchiwanych samym jego wyglądem. W gruncie rzeczy ta decyzja przyniosła mu pewną ulgę.

***

- A gdybyśmy sprzymierzyli się z Polakami? - zapytał nagle Ochrim. Wreszcie dał radę wydusić z siebie to, co przychodziło mu na myśl już od pewnego czasu. Spacerował teraz tylko z Darią, ale może wkrótce zdołałby się przemóc do przestawienia tego pomysłu pozostałym. - Są naszym wrogiem, ale przecież Moskale to teraz większy problem. Mielibyśmy wtedy zaplecze. Mielibyśmy poparcie w wioskach, informacje, więcej ludzi, może nawet broń. W gruncie rzeczy nic byśmy nie stracili. Nie wyglądają na takich, którzy zdobyliby nad nami przewagę. Gdybyśmy dobrze to rozegrali, moglibyśmy pokonać komunistów. A przynajmniej stawić im poważny opór.

- Co to za zwycięstwo? - skrzywiła się Daria. - Przez taki sojusz możemy skończyć jak przed wojną. Lachom nie można ufać. Lepiej trzymajmy się tego, co nasze.

- Tym razem byłoby inaczej. - Ochrim w zadumie popatrzył w dal.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ

 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty